jesień
Wczoraj odwiedziła mnie kuzynka z rodziną. Przywiozła mi 12 ampułek z witaminą B complex. Dwunastodniowa kuracja, którą wcześniej przetestowała na sobie, pomogła jej pozbyć się uczucia ciągłego zmęczenie i osłabienia. Skład to 8 witamin z grupy B, wszystkie w ilości równej RWS, B12 natomiast 4000%. Zakładam, że to ma być kop. Od razu wzięłam jedną. Co prawda Mąż sugerował, by odłożyć na upały, uznałam, że nie.
I tak mam B complex od wczoraj, LDN od dokładnie dwóch tygodni, CBD od niemal trzech miesięcy, warzywa od niemal ośmiu i rehabilitacja, gimnastyka, która jako jedyna wymaga konsekwencji i uporu, i jest najtrudniejsza do utrzymania w ryzach.
Po trzech miesiącach od wprowadzenia diety byłam zmuszona zrewidować oczekiwania. To nie jest bajka i nie ma tu cudownego ozdrowienia. Byłabym nieskończenie naiwna uważając, że po 16 latach powolnego słabnięcia marchewka i sałata postawią mnie na nogi w kilka tygodni. Moja siła w tym, że nie zrezygnowałam. Bardzo mi się chce sera i czekoladki, ale powtarzam sobie każdego dnia, że jem by żyć, a nie na odwrót. Frazes, ale działa.
A jednak.. Nie prowadziłam żadnych notatek, pod koniec roku wciąż obserwowałam spadek. Noga coraz bardziej sztywna, długopis wypada z ręki, każdy posiłek, choćby najbardziej warzywny i chłodny sprawiał, że nie mogłam nawet wstać od stołu. Wobec tego wszystkiego nie było łatwo zauważyć, że jakoś sprawniej wchodzę po schodach. Wcześniej prawą nogę stawiałam na stopień, lewą zaś, sztywną dociągałam łukiem albo zwyczajnie rezygnowałam z wejścia. Jesienią zaczęłam stawiać i lewą, z wysiłkiem a jednak zaczęłam zginać ją w kolanie. Nie za każdym razem, a jednak prawie zawsze. I tego nie odpuściłam do dzisiaj. Zauważyłam też, że rzadziej boli mnie głowa. Nie brzmię sama sobie wiarygodnie właśnie dzisiaj kiedy czwarty dzień z rzędu obudziłam się z bólem, nie wiem czym spowodowanym i czy jutro też będzie. Ale takie incydenty zdarzają się od czasu do czasu, nie jak jeszcze latem ubiegłego roku, kiedy co dzień, co drugi dzień brałam tabletki przeciwbólowe. To dwie małe wielkie zmiany.
We wrześniu 2018 postanowiłam zbadać się przy pomocy biorezonansu, którego nie uważam za metodę pseudonaukową. Nie mam pojęcia czy te wszystkie stwierdzone bakterie i pasożyty rzeczywiście we mnie były, ale po terapii czułam się lekko i miałam sporo energii, wystarczająco by mieć siły na gimnastykę, potem spacer na dół i z powrotem z chodzikiem bez niczyjej pomocy, po spacerze nie leżałam godzinę tylko szłam do kuchni kroić te wszystkie warzywa, a po przygotowaniu obiadu nie odpoczywałam tylko jadłam ten obiad. I zatoki, czyściutkie przez kilka miesięcy. Żadnych zatkanych uszu, przytkanego gardła, pierwszy raz od lat ulga. Po miesiącu powinnam była sprawdzić skuteczność pierwszej terapii i ewentualnie powtórzyć ją, i oczywiście zabrakło mi kasy. I wszystko zaczęło wracać do stanu poprzedniego. Żałuję dzisiaj, że nie stanęłam na głowie, żeby powtórzyć zabieg. I myślę jak by tu wykombinować powtórkę, choćby po to, by się przekonać, że to naprawdę działało. W tamtych jesiennych miesiącach najbardziej bałam się reakcji organizmu po odstawieniu Tecfidery. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że niewielki miało to wpływ na mój stan. Spastyczna noga jakby robi się coraz bardziej spastyczna, i tyle...
W grudniu polecieliśmy na tydzień do Izraela, z wózkiem, bo jakże by inaczej. Dałam radę. Dałam radę na nogach po tylu schodach w Jerozolimie. To było mistrzostwo. I nie umarłam od tego wózka, nie było się czego bać.